W piątek popołudniu wyszłam z walizką z pociągu na stacji
Kraków Główny i zaczęła się sielanka. Już dawno nie miałam tak cudownie
leniwego piątkowego wieczoru, który spędziłam w miękkim wygodnym fotelu zatopiona
w niezwykłej lekturze książki, którą dzień przed wyjazdem pożyczyła mi bliska
znajoma. Uwielbiam takie książki otwierające mi oczy na pełniejsze życie. Bo
czy nie jest cudownie dowiedzieć się, że każdy z nas jest w stanie stworzyć
wszystko, o czym tylko zamarzy, nie potrzebuje telefonu, żeby porozumieć się z
przyjacielem za oceanem, nie potrzebuje samolotu, żeby go za chwilę odwiedzić,
itd. I to jest możliwe, tylko wymaga od
nas wejścia na wyższy poziom samoświadomości – a kluczem do niego jest miłość
do otaczającego świata. I tu niestety pojawiają się trudności, bo jak kochać
kogoś, kto jest odrażający, agresywny, czy wulgarny, kto nas oszukuje, okrada i
poniża? To już nie jest łatwe ... ale przecież możliwe, bo chcieć to móc. Tylko
czy uda mi się to jeszcze w tym wcieleniu...
Wygodny fotel i nos w książce to tylko część mojego
słodkiego krakowskiego relaksu. W sobotę nie odmówiłam sobie przyjemności
przespacerowania się bulwarem nad Wisłą na Wawel. Robię to zawsze jak jestem w
Krakowie. Zimno nie przeszkadzało ani mnie, ani kaczkom i łabędziom pływającym
między kawałkami kry na Wiśle. Może dlatego, że sobota, choć mroźna, była jednak
bardzo słoneczna. Dotarłam do Smoka, ale tam jak zwykle było trochę chętnych na
zdjęcia z nim, więc ja postanowiłam zrobić mu zdjęcie z innej perspektywy – ze
Wzgórza Wawelskiego. A tam jak zwykle tłumy turystów, słyszałam mnóstwo
języków, najrzadziej polski. Wawel prezentował się naprawdę dostojnie i wspaniale.
W słońcu i przy bezchmurnym niebie wydawało się, że to lato, gdyby nie trochę
śniegu na ziemi i drzew pozbawionych liści, można by się pomylić.
Kolejną atrakcją dnia był oczywiście Rynek Krakowski, bo
jak tu być w Krakowie i nie zajrzeć na Rynek. A tam już bardzo świątecznie.
Pojawiła się choinka odświętnie ubrana, a wokół sukiennic powstało miasteczko
kiermaszowo-świąteczne, gdzie mnóstwo straganów z najróżniejszymi towarami
kusiło do wyciągnięcia portfela. I ja się skusiłam kupując przepięknie ręcznie
malowane bombki choinkowe.
Wszędzie roznosił się smakowity zapach jedzenia,
nawet jak ktoś nie był specjalnie głodny to przynajmniej zajrzał do olbrzymich
kotłów z mięsami, ziemniakami i bigosem, a częściej kupił i cieszył swoje
podniebienie pysznym wiejskim jadłem na świeżym powietrzu.
Lubię Krakowski
Rynek z jego Sukiennicami i kościołem Mariackim, pełen prawdziwego życia,
mnóstwa kawiarenek, restaracyjek, sklepików, straganów i przepięknych dorożek.
Szkoda, że śliczna warszawska Starówka, jest tylko jednym z tych obowiązkowych
punktów na mapie turysty, które trzeba zwiedzić, bo niestety brak w niej
prawdziwego życia.
Sobotni wieczór spędziłam w doskonałym nastroju na przedstawieniu
kabaretowym w Piwnicy pod Baranami, cudem kupując bilet w tym samym dniu. Ale
jak tu nie odwiedzić tak kultowego miejsca.
Na przedstawieniu mnóstwo piosenek
pełnych dowcipu, ale były też takie, które wzruszały, zamyślały. Przezabawne
monologi doprowadzały nie jednego widza do łez ze śmiechu, i ja nie byłam tu
wyjątkiem. Dobry humor szczególnie na zakończenie przedstawienia przydał się
bardzo (pewnie organizatorzy to wiedzą) kiedy trzeba było odstać niemało czasu
w kolejce do szatni.
Niedziela była już krótka, bo trzeba było wracać do domu,
ale nie odmówiłam sobie porannego spaceru bularem nad Wisłą na Wawel – w końcu
trzeba się było pożegnać. Pogoda była zupełnie inna niż poprzedniego dnia;
niebo całkowicie spowite chmurami, a z rana wszędzie bardzo mgliście, ale i tak
było uroczo.
I na pożegnaniu z Wawelem nie skończyłam mojej niedzielnej
eskapady, postanowiłam zajrzeć do Muzeum Narodowego. A tam miałam okazję
obejrzeć nie tylko stałą ekspozycję muzeum (gdzie sztuka użytkowa całkowicie
mnie pochłonęła), ale również wystawę prac Wojciecha Fangora „Przestrzeń jako
gra”, która jeszcze do początku stycznia będzie w ekspozycji Muzeum. Zachwyciły
mnie niektóre jego obrazy, inne zadziwiły, a niektóre wcale nie przyciągnęły
mojej uwagi. No cóż nie jestem znawczynią tej dziedziny, ale podziwiam ludzi,
którzy pędzlem potrafią oddać swoje emocje, przesłania, myśli. To fascynujące,
i polecam tę ekspozycję, bo z pewnością robi wrażenie.
Anna Szymańska-Czyż z Kobiecych Pasji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz