27 sty 2013

Wieczór z „Facetem mojej żony” i nie tylko

Na przedstawienie jechałam bez szczególnych oczekiwań. To przez ten tytuł „Facet mojej żony” – zbyt oczywisty dla wyobraźni, która niemal automatycznie podpowiadała tragikomiczne scenariusze. Czy to aby na pewno dla mnie, najbardziej lubiącej w teatrze zaskoczenie i niedopowiedzenie? – to pytanie kołatało w mojej głowie, kiedy już prawie dojechałam na miejsce i jeszcze tylko próbowałam znaleźć miejsce parkingowe w niedzielny wieczór w pobliżu warszawskiej Starówki.
Zastanawiałam się kto przyjdzie, ile wolnych miejsc straszyć będzie przybyłą widownię. Okazało się, że pierwszym zaskoczeniem była właśnie pełna widownia, kameralnej wprawdzie Sali SCEK na ul. Jezuickiej, ale jednak – wszystkie miejsca były zajęte. Dominowały kobiety, ale przybyli również mężczyźni, może tylko towarzyszyli swoim kobietom, ale jednak byli obecni. Spektakl również mnie zaskoczył, bo chociaż tytuł zdradzał wiele, przedstawienie tematu pozostawiało sporo możliwości jego rozwinięcia – w zależności od własnych doświadczeń i wrażliwości postrzegania świata.
Po przedstawieniu poszłyśmy z Joanną i naszą wspólną dobrą znajomą do pobliskiej kawiarenki na babskie pogaduszki i wymianę wrażeń po spektaklu. Okazało się, że podczas wieczoru co chwila przychodziły mi do głowy refleksje pospektaklowe i to nie tylko w tematach damsko-męskich. Miałam wrażenie, że wpadam w jakąś pseudo-obsesję „Faceta mojej żony”, i do końca wieczoru nie mogłam uwolnić się od tych skojarzeń. Ale muszę przyznać, że lubię ten stan, kiedy jakieś zdarzenie pozostaje w mojej głowie zmuszając do głębszych refleksji o życiu, miłości, szczęściu i marzeniach. To zawsze prowadzi do pozytywnych zmian.
Anna Szymańska-Czyż z Kobiecych Pasji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz