Na przedstawienie jechałam bez szczególnych
oczekiwań. To przez ten tytuł „Facet mojej żony” – zbyt oczywisty dla
wyobraźni, która niemal automatycznie podpowiadała tragikomiczne scenariusze. Czy
to aby na pewno dla mnie, najbardziej lubiącej w teatrze zaskoczenie i
niedopowiedzenie? – to pytanie kołatało w mojej głowie, kiedy już prawie
dojechałam na miejsce i jeszcze tylko próbowałam znaleźć miejsce parkingowe w
niedzielny wieczór w pobliżu warszawskiej Starówki.
Zastanawiałam się kto przyjdzie, ile wolnych
miejsc straszyć będzie przybyłą widownię. Okazało się, że pierwszym
zaskoczeniem była właśnie pełna widownia, kameralnej wprawdzie Sali SCEK na ul.
Jezuickiej, ale jednak – wszystkie miejsca były zajęte. Dominowały kobiety, ale
przybyli również mężczyźni, może tylko towarzyszyli swoim kobietom, ale jednak
byli obecni. Spektakl również mnie zaskoczył, bo chociaż tytuł zdradzał wiele,
przedstawienie tematu pozostawiało sporo możliwości jego rozwinięcia – w zależności
od własnych doświadczeń i wrażliwości postrzegania świata.
Po przedstawieniu poszłyśmy z Joanną i naszą
wspólną dobrą znajomą do pobliskiej kawiarenki na babskie pogaduszki i wymianę
wrażeń po spektaklu. Okazało się, że podczas wieczoru co chwila przychodziły mi
do głowy refleksje pospektaklowe i to nie tylko w tematach damsko-męskich.
Miałam wrażenie, że wpadam w jakąś pseudo-obsesję „Faceta mojej żony”, i do
końca wieczoru nie mogłam uwolnić się od tych skojarzeń. Ale muszę przyznać, że
lubię ten stan, kiedy jakieś zdarzenie pozostaje w mojej głowie zmuszając do
głębszych refleksji o życiu, miłości, szczęściu i marzeniach. To zawsze
prowadzi do pozytywnych zmian.
Anna Szymańska-Czyż z Kobiecych Pasji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz